Publikując post o przykrych skutkach diety 1000 kcal dostałam mnóstwo wiadomości i całkiem sporo komentarzy, że również miałyście lub macie z tym styczność. Bardzo Wam za to dziękuję, bo doskonale wiem, jak ciężko jest o tym mówić, ale jednocześnie temat ciągle żyje i nie można go zamiatać pod dywan. Pojawiły się też prośby o rozwinięcie tematu załamania metabolicznego. To kolejna bardzo ciężka sprawa… Przeżyłam to na własnej skórze, więc doskonale wiem o co chodzi. Nie wyczytałam o tym z czasopism o fitnessie, portali dla kobiet i nie usłyszałam od koleżanki, koleżanki. Gadać każdy potrafi, ale prawda jest taka, że zrozumie tylko ten, kto to przeżył. I nie przekonacie mnie, że jest inaczej !
Nie będę tutaj wracała do swojej historii i rozwodziła się na tym, ile ważyłam i jak to było. Piałam o tym sporo w tym poście, wiec zapraszam do poczytania. Natomiast, chciałam Wam trochę dokładniej napisać o załamaniu metabolicznym i jak udało mi się z tym uporać.
Miałam taki moment w swoim życiu, że jadłam bardzo mało. Katastrofalnie mało. Choć wydawało mi się, że jest wszystko w porządku, bo waga spadała, a na tym mi zależało. Jednak, gdy podliczyłam wszystko okazało się, że dzienna kaloryczność oscylowała w granicach 700-800 kcal. I nie trwało to miesiąc czy dwa, a spokojnie rok. Jak nie dłużej ! W końcu zrozumiałam (co wcale nie było takie oczywiste), że coś jest nie tak i do niczego mnie to nie doprowadzi. A już na pewno nie do tej „wymarzonej” sylwetki. I nie myślcie sobie, że z dnia na dzień zmądrzałam. Trwało to długo, o wiele za długo.
W końcu, stopniowo zwiększałam kalorykę i kiedy doszłam do 1200 kcal (co to jest…) to przeraziłam się. Waga pięła się w górę, jak szalona ! W ciągu tygodnia przytyłam około 1,5kg. Żeby to jeszcze było jakieś mięso, ale nie… Zwykły tłuszcz i woda. A dodam, że wtedy jeszcze nie ćwiczyłam tak regularnie na siłowni, jak teraz. Po jakiś 2 tygodniach zwątpiłam, poddałam się i gdy patrzyłam w lustro znów miałam ochotę zjeść mniej. Pewnie wiecie o czym mówię dziewczyny… Ale nie ! Zdrowie (na szczęście) wygrało. Stopniowo zwiększyłam kalorykę o 50 w momencie, gdy waga stanęła. W ten sposób doszłam do około 1500 kcal, wiec już całkiem nieźle – jak na tamten moment. Odczekałam trochę i znów podniosłam o kolejne kalorie. Dla zobrazowania sytuacji, w zeszłym roku okres „masowy” skończyłam na 1800 kcal w dni treningowe. Niektórzy nawet na redukcji tyle nie jedzą. Ale niestety, inaczej się nie dało… Później była redukcja. Znów zeszłam do dość niskich kalorii, ale już nie tyłam przy ilości 1200 i uwierzcie mi, że to w takiej sytuacji na prawdę ogromny sukces !
Cały proces wyjścia z takiego załamania zajął mi ponad rok. Kiedy zaczynałam, 1200 kcal było dla mojego organizmu niesamowitą nadwyżką. Organizm czerpał tyle energii, ile tylko mógł, przez to tyłam. Teraz jem 2800 kcal i waga stanęła. Jest różnica, prawda ? Ale to nie takie hop siup… Co chwilę dostaję pytania, jak wyjść z takiej sytuacji i nie przytyć. Tak więc, moje drogie… Nie ma takiej możliwości !
Musisz zdecydować czy zależy Ci na zdrowiu i pięknym ciele, czy na rozregulowanym układzie hormonalnym i wychudzonym wyglądzie. Mówię wprost – przytyjesz – nie ma innej możliwości. Ale weź pod uwagę sposoby na zdrowe przytycie i na pewno wyjdzie Ci to na dobre. Po drugie, musisz uzbroić się w cierpliwość. U mnie trwało to ponad rok. I tak na prawdę dopiero teraz czuję, że mam dobre „relacje” z jedzeniem. Szczerze, nie mogę doczekać się redukcji, bo nareszcie czuję się, jak normalna dziewczyna, która ZACZYNA przygodę z treningami i zrzucaniem zbędnej tkanki tłuszczowej.
Tak, dobrze przeczytałaś. Ćwiczę od roku, dietę trzymam od roku, a w rzeczywistości dopiero zaczynam. Nareszcie udało mi się osiągnąć ten stan, w którym jem, jak normalny człowiek. Jestem od 5 miesięcy na masie i nie do końca jestem zadowolona ze swojej sylwetki, ale to chyba dość normalne w tym okresie. Ale wiesz co ? Patrząc w lustro, podobam się sobie bardziej, niż w zeszłym roku na redukcji. Ciało wygląda o niebo lepiej !
Pewnie czekacie na złote rady. Nie wiem czy takie będą, ale podzielę się tym, co u mnie się sprawdziło.
- Przede wszystkim oblicz, ile teraz jesz kalorii oraz jakie jest twoje podstawowe zapotrzebowanie. Możesz to zrobić przy pomocy TYCH wzorów
- Następnie dodaj do tego, ile jesz 100 kcal i obserwuj organizm. Jeśli waga po tygodniu wzrośnie – zaczekaj. Jeśli będzie stała w miejscu lub spadnie – dodaj tyle kalorii, aby uzyskać podstawowe zapotrzebowanie i znów obserwuj organizm
- Jeśli okaże się, że musiałaś podnieść kalorie do PPM to jesteś w świetnej sytuacji i tak na prawdę problem jest rozwiązany. Obserwuj cały czas swoje ciało i ew. wprowadzaj drobne zmiany.
- Jeśli przy każdej dodanej kalorii będziesz tyła, rób to bardzo powoli. Dodaj 50-100 kcal i jedz tak do momentu, aż waga się unormuje. Później dołóż kolejne 50-100 kcal i tak w kółko.
- I bardzo ważna rzecz, której niestety ja nie wzięłam pod uwagę. Jedz zdrowo ! Nabijanie kalorii ze śmieci, żeby przytyć to bardzo kiepski pomysł. Prędzej czy później obróci się to przeciwko Tobie i wrócisz do punktu wyjścia.
W takiej sytuacji na prawdę przydatna jest pomoc dietetyka albo trenera. Nie tylko ze względu na dostosowanie odpowiedniej diety, ale przede wszystkim ze względu na obiektywne spojrzenie. Wy cały czas będziecie myślały, że coś jest nie tak. Waga za szybko wzrasta, ciało zmienia się nie tak, jak powinno. Twój dietetyk spojrzy na zdjęcia i ustawi Cię do pionu albo przytaknie i wprowadzi zmiany. Sami nie potrafimy być wobec siebie obiektywni. Taka już nasza natura…
Mam nadzieję, że tym postem choć trochę Wam pomogłam. Gdybyście jeszcze mieli jakiekolwiek pytania albo chcieli podzielić się swoimi przejściami i sposobami na wyjście z takiej sytuacji to zachęcam do zostawienia komentarza.
Dopiero trafiłam na Twojego bloga i natrafiłam na ten post i niestety się trochę przeraziłam… Aktualnie jestem na redukcji już od jakichś 10 miesięcy, jednak dokładnie kalorie obliczam od około 5 miesięcy. Niestety zjadam 1200-1400kcal dziennie (czasem w weekendy więcej, jednak tygodniowy rozrachunek mieści się w tym niskim przedziale). Dodatkowo od dwóch miesięcy włączyłam treningi na siłowni. Szalenie boję się przekroczenia tej magicznej liczby, gdyż waga pięknie spadała, a teraz od miesiąca – zastój. Najadam się na tej ilości, liczę makroskładniki, choć wiem, że powinnam jeść przynajmniej o jakieś 400kcal więcej…
Rozumiem, że zalecasz stopniowe zwiększanie kalorii i obserwowanie swojej sylwetki i wagi?
Czuję się okropnie zmartwiona tą sytuacją, szczególnie po przeczytaniu Twojego wpisu… Widzę, że wpłynęło to również na chaotyczność tego komentarza za co przepraszam 🙂
Pozdrawiam i gratuluję wyjścia z tego błędnego koła!
Jesz bardzo mało, nie dziwne że nie chudniesz, bo organizm się broni. Sama przez to przechodziłam i to nie raz.
Zwiększaj stopniowo kalorie i obserwuj organizm. Ale nastaw się na to, że trochę przytyjesz. Jednak myślę, że w ten sytuacji nie powinno to mieć aż takiego znaczenia, bo z czasem organizm się przestawi i będzie wszystko okej 🙂
Ja od dłuższego czasu jem 1500-1700 kalorii. Trenuję siłowo, dość dużo się ruszam jednak nie chudnę. Nie wiem co robię nie tak. Nie wyobrażam sobie powrotu do niskokalorycznych diety typu 1200-1400 kalorii…
A robiłaś badania ? Może tutaj tkwi problem. Tarczyca, gospodarka cukrowa, kortyzol. Mnie tak strasznie trzyma kortyzol i tak na prawdę nie ma sensu zaczynać redukcji, aż go nie zbiję…