Nareszcie zabrałam się za ten zaległy wpis ze Sri Lanki, który obiecałam Wam już dawno temu ! Ale nadeszły Święta, Sylwester i były inne, ważniejsze posty, wiecie jak to jest… Niemniej jednak, fajnie wrócić tam chociaż myślami i pooglądać jeszcze raz te wszystkie zdjęcia. Opublikowałam już Sri Lanka photodiary i Sri Lanka na własną rękę – krok po kroku. Teraz nadszedł czas na 2-tygodniowy plan podróży. Mam nadzieję, że nie tylko chętnie czytacie te wpisy, ale też chętnie będziecie z nich korzystać podczas swoich podróży.
Na poniższej mapie możecie zobaczyć, jak mniej więcej wyglądała nasza trasa podróży. Zaczęliśmy w Negombo, a skończyliśmy w Colombo. W międzyczasie, zwiedziliśmy kilka miejscowości – tych większych oraz mniejszych, których nawet nie ma na tej mapie. Zresztą, czytajcie dalej !
Swoją podróż rozpoczęliśmy w Negombo, bo tam wylądowaliśmy. Ale tak na prawdę, przespaliśmy się tam kilka godzin, zjedliśmy śniadanie (najgorsze z całego wyjazdu…) i rano pojechaliśmy dalej. Powiem szczerze, ze po tym pierwszym dniu byłam przerażona… Padał deszcz, trafiliśmy na tragiczny pokój, a śniadania nie dało się przełknąć (dobrze, że wzięłam z polski batoniki i odżywkę białkową, haha). Jedyne co pomyślałam to „ciekawe, co będzie dalej”. Ale na szczęście, dalej było już tylko lepiej
Z dworca w Negombo pojechaliśmy autobusem do Kandy. Wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy, że w autobusach są bagażniki, gdzie można schować swoje bagaże. Kierowca stwierdził, że możemy je wnieść do środka, ale musimy zapłacić za dodatkową osobę. Ewidentnie, lubią zarabiać na turystach – uważajcie na to! Kandy to była pierwsza miejscowość, w której spędziliśmy 2 dni i tam poczułam po raz pierwszy ten Lankijski klimat. Straszny syf, hałas i tłum. Bardzo mocno skojarzyło mi się to z Indiami. To raczej mało turystyczna miejscowość, ale takie miejsca też warto zwiedzać !
W Kandy warto się przejść dookoła jeziora, które jest w samym centrum miasta – nie trudno go znaleźć. Uważajcie na małpki – jest ich tam mnóstwo ! W okolicy jeziora jest też ogromna Świątynia Zęba – wiele osób polecało ją zwiedzić w czasie trwania mszy (nie wiem czy tak się to nazywa w ich religii?), ale my już z tego zrezygnowaliśmy. W tym czasie, wybraliśmy się pod posąg białego Buddy, którego widać już z centrum miasta. Można tam wjechać tuk tukiem, ale polecam pójść pieszo i po drodze podziwiać widoki.
Kiedy czytałam o Sri Lance, jeszcze przed wyjazdem to nieraz spotkałam się z takimi opiniami o Kandy – „Najpiękniejsze miasto Sri Lanki”, „Jedno z piękniejszych miejsc na świecie”, „To miasto musisz zobaczyć”. Nie zwiedziłam całego Świata, ale to na pewno nie jest najładniejsze miasto – ani na Sri Lance, ani na całym Świecie. I tego akurat jestem pewna…
Z Kandy pojechaliśmy też do Sigiriya – miejsca, które trzeba zobaczyć. Jeżdżą tam autobusy, tuk tuki (ich kierowcy oczywiście twierdzą, że to jedyna możliwość), ale polecam zagadać do jakiegoś miejscowego. My załatwiliśmy transport u właściciela mieszkania, w którym spaliśmy. Mieliśmy transport w tamtą stronę, po drodze obejrzeliśmy jeszcze Złotą Świątynię, a z powrotem wróciliśmy autobusem.
A propo Złotej Świątyni – warto zatrzymać się po drodze do Sigiriya i wejść na górę – dla samej Świątyni i tych widoków. Zanim udacie się do Świątyni, musicie założyć specjalne ubranie i zdjąć buty (za które trzeba zapłacić przy odbiorze…). No i oczywiście nie można pominąć jednej z atrakcji – małp. Ogromnej ilości małp, które spotkacie na całej drodze ! Polecam zabrać się sobą jakieś krakersy i porobić fajne zdjęcia lub nagrać filmiki.
Z Kandy pojechaliśmy do Ella – to była właśnie ta niesamowita podróż pociągiem ! Można też pojechać autobusem i co prawda, jest zdecydowanie szybciej, ale będąc na Sri Lance, trzeba przejechać się tym pociągiem. 8-godzinna podróż wśród Gór i plantacji herbaty. Niesamowite widoki ! Nie będę się rozpisywała na tej samem podróży, bo pisałam już o tym w poprzednim poście. W Ella mamy 3 miejsca do odwiedzenia – Ravana Falls, Nine Arches Bridge i Little Adam’s Peak.
Ravana Falls – trochę mnie to miejsce zawiodło. Albo nie tyle, co zawiodło, ale trochę inaczej sobie je wyobrażałam. Myślałam, że podejdziemy pod sam wodospad i zrobimy zdjęcia w stroju kąpielowym (prosto na Instagrama ;)). Tymczasem, wodospad było widać z daleka, a zdjęcia można było robić tylko przed barierką. Niemniej jednak, będąc tam, warto podjechać i zobaczyć.
Nine Arches Bridge – na Instagramie znajdziecie mnóstwo zdjęć z tego miejsca, bo to most, który trzeba zobaczyć. Super trasa prowadząca do tego miejsca, piękne widoki i pociąg widziany w drugiej strony. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o małą fabrykę herbaty. Prezentacja i degustacja trwała w sumie jakieś 15 minut, ale przynajmniej mniej więcej wiem, jak powstaje ta liściasta herbata, którą piję na co dzień. Nie bez powodu Sri Lanka nazywana jest Cejlonem – trzeba zobaczyć jakąś fabrykę od wewnątrz i spróbować tamtejszej herbaty.
Little Adam’s Peak to niewielka i niepozorna góra… Ale na szczycie zobaczymy znów ten niesamowity widok ! Dżungla, góry, lasy, kręta droga. Oprócz tego szczytu jest jeszcze drugi, większy – Adam’s Peak, ale tam już nie udało nam się wejść. Myślę, że na tamtą trasę trzeba by poświęcić cały dzień. Szczególnie, że dzień był bardzo krótki. Idąc na Little Adam’s Peak możecie po drodze spotkać panie zbierające herbaty, jaszczurki i małpy. A na szczycie ukaże Wam się przepiękny hotel, w którym noc kosztuje jakieś 900zł. Ale widok mają obłędny, to trzeba przyznać.
Naszym kolejnym postojem było Udawalawe i znajdujący się tam Park Narodowy. Pojechaliśmy tam tylko na jedną noc, właśnie po to, żeby zwiedzić park. Cudownie jest zobaczyć zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Jak tylko wysiądziecie na przystanku w centrum miasta to zaraz podejdą do Was ludzie, którzy zaproponują nocleg i od razu wycieczkę do parku. Prawdopodobnie, wjeżdżając do parku trzeba mieć uzbieraną grupę – a przynajmniej, wtedy taka wycieczka na pewno jest bardziej opłacalna. My na jednym z przystanków poznaliśmy polaków i z nimi znaleźliśmy nocleg, a później pojechaliśmy do parku.
W tym mieście raczej nie ma sensu zostawać na dłużej. Najlepiej przyjechać rano, od razu załatwić park i następnego dnia jechać dalej. Nie zauważyłam po drodze żadnego miejsca, które warto byłoby zwiedzić. Oczywiście, oprócz parku. Tam na prawdę warto jechać, mimo że, to była najdroższa wycieczka z całego wyjazdu. W tym miejscu minął prawie tydzień na Sri Lance i następnego dnia wylądowaliśmy nad morzem…
… To znaczy W RAJU !! A konkretniej w Tangalla. Bez wątpienia mogę powiedzieć, że to najpiękniejsze miejsce, w jakim do tej pory byłam. Jeśli widzieliście kiedyś te tapety i zdjęcia na pintereście z drobnym piaseczkiem, palmami rosnącymi na plaży i przejrzystą wodą to tak własnie było w Tangalle. Nie wiem czy zawsze tak jest (pewnie nie), ale momentami miałam wrażenie, że mamy prywatne plaże. Totalna pustka ! Wszystkie leżaki, hamaki i huśtawki należały do Nas. Znacie ten problem podczas robienia zdjęć, że ktoś Wam wchodzi w kadr ? Tutaj tego nie było 🙂
W bliskiej okolicy Tangalle znajduje się też ta huśtawka, którą się tak jarałam na Instagramie. Dla mnie to obowiązkowy punkt w tym miejscu. Nie tylko dla huśtawki, ale też dla widoków, które tam spotkacie. Żeby się dostać do tego miejsca musieliśmy pokonać spory kawał drogi z centrum Tangalle – najpierw drogą, później skałami i na końcu plażą, ale było warto ! Oczywiście, można też dojechać tuk tukiem (najlepiej będzie pokazać kierowcy na mapie miejsce, o które Wam chodzi), ale my chcieliśmy zwiedzić trochę więcej, idąc pieszo.
Kolejnym miejscem, do którego dotarliśmy była Matara – po raz kolejny wybraliśmy miejskie autobusy. Tutaj miałam takie wrażenie, że im dalej jedziemy, tym będzie gorzej. Coraz bardziej turystyczne miejscowości, zdecydowanie więcej ludzi i mniej atrakcji (czyt. pięknych, wręcz bezludnych plaż). Zamiast dzikich palm na plaży, pojawiało się coraz więcej knajp, kawiarni i klubów nocnych. Wtedy pożałowałam, że nie zostaliśmy trochę dłużej na początku wybrzeża. Tutaj zaczęły się też typowo turystyczne atrakcje, z których nie korzystaliśmy – ferma węży, nurkowanie, oglądanie wielorybów i surfing – tego akurat żałuję. Zamiast tego, my oczywiście zajrzeliśmy na plaże !
Hiriketiya Beach to bardzo mała plaża, ale raj dla surferów i Medawatta Beach. Powiem szczerze, że żadna z nich mnie jakoś szczególnie nie zaskoczyła.
W międzyczasie, zaliczyliśmy jeszcze 2 mniejsze miejscowości (nie ma ich na mapie) – Mirissa oraz Unawatuna. W każdej z nich na nowo zachwyciłam się Sri Lanką. Szczególnie, że znaleźliśmy plaże, na które mało kto dociera 🙂
Secret beach to malutka plaża w Mirissie, do której znów trzeba pokonać spory kawał drogi – port, ogród hotelowy, czyjeś „podwórka” i kawałek dżungli, ale po raz kolejny – warto ! Na plaży znajduje się tylko jeden bar, który ma swoje leżaki i można z nich skorzystać tylko za opłatą (1000 rupii/os) albo po prostu zamówić w barze jakieś śniadanie, obiad czy napoje. My zdecydowaliśmy się na drugą opcją i wyszło sporo drożej, ale ryby były przepyszne, jak nie na Sri Lance !
Malutka plaża, przejrzysta woda, ogromne skały, dżungla wokoło… I oczywiście, tylko my i właściciel baru. Tak mniej więcej wygląda Secret beach.
Druga plaża to Jungle Beach w Unawatuna. Tutaj co prawda nie plażowaliśmy, a poszliśmy po prostu zobaczyć, gdzie to jest i jak wygląda. Początkowo, chcieliśmy tam dotrzeć na zachód, ale jak się okazało, plaża jest o wiele dalej, niż myśleliśmy. Żeby do niej dotrzeć (trzeba iść pieczo) musieliśmy pokonać kawał dżungli i momentami byłam na prawdę przerażona. Tym bardziej, że jak wracaliśmy to była już ciemna noc. Warto ją odwiedzić, ale jednak za dnia. Poza tą plażą (z której nawet nie mam zdjęć) w Unawatuna była jeszcze jedna atrakcja – żółw ! Ogromny, piękny i co najważniejsze – na wolności. Ja już dotrzecie na główną plażę w Unawatuna to idźcie kawałek za pomost i tam zaraz pływał sobie żółw, przy samym brzegu.
Tym oto sposobem zakończyliśmy zwiedzanie Sri Lanki. Ostatniego dni pojechaliśmy już prosto do Colombo (nocowanie tam nie ma jakiegokolwiek sensu), a stamtąd na lotnisko.
Mam nadzieję, że niczego nie pominęłam… Choć powiem Wam szczerze, że byliśmy w tylu miejscach i tak wiele zwiedziliśmy, że na prawdę ciężko to wszystko spamiętać. Prawie w każdej miejscowości zostawaliśmy na 2 noce i jechaliśmy dalej. Poza tą jedną podróżą pociągiem, cały czas jeździliśmy miejscowymi autobusami i tuk tukami. Nie zamieniłabym takiej podróży na nic innego – nawet na najlepszy hotel z milionem kokosów i masażami kilka razy dziennie. Takiej przygody się nie zapomina ! I Wam również polecam wybrać się na Sri Lankę na własną rękę, przynajmniej za pierwszym razem.
Jeżeli macie jakiekolwiek pytania odnośnie Sri Lanki, organizacji takiego wyjazdu czy atrakcji już tam, na miejscu to zostawcie je w komentarzach 🙂
Jak dotarliście z safari do Tangalle? Mam bardzo podobny plan na luty i jestem ciekawa jak się tam dostaliście 🙂
Autobusem miejskim – najpierw do Embilipitiya, a później stamtąd do Tangalle 🙂
Uwielbiam Twojego bloga <3 Estetyczny, przejrzysty, quality content 😀 Jestem na drugim roku mgr z dietetyki i trochę mi się ze mną kojarzy twoja przygoda ze zmianą masy ciała (też bardzo schudłam, przytyłam i znów jestem na redukcji). Pozdrawiam, rób to co robisz, bo robisz to dobrze!
Bardzo dziękuję ! 🙂
W takim razie, trzymam kciuki ! Ja już nie redukuję 🙂
Piękne zdjęcia !! Marzy mi się Sri Lanka 🙂