Piszę tutaj cały czas o zdrowym odżywianiu, aktywności o tym, jakie to dla mnie ważne. Ale musicie wiedzieć, że nie było tak zawsze. „Za młodu” chipsy i ciastka – najlepiej kilka paczek dziennie – były na porządku dziennym. Dopiero z czasem, po niemałych przejściach, doszłam do tego miejsca, w którym jestem teraz. Nie jest idealnie, ale jest kilka rzeczy, z których jestem na prawdę zadowolona!
Kiedyś miałam ogromny problem z piciem odpowiedniej ilości wody… O ile herbaty czy różne słodkie napoje były okej tak bez wody mogłam się obejść – tak mi się przynajmniej wtedy wydawało. Po jednej z wizyt u lekarza, który wręcz rozkazał mi pić 7-8 szklanek wody dziennie, odstawiłam wszystkie słodzone napoje, ale na tym koniec. Dopiero po jakimś czasie, bardzo pomału, zaczęłam przyzwyczajać się do picia większej ilości wody. Początkowo dwie pełne szklanki po przebudzeniu to był mus. Później w ciągu dnia cztery i przed snem jedną. Nie mogłam się przyzwyczaić do częstego picia małych ilości. Z czasem wszystko się unormowało… Wyrobiłam w sobie nawyk picia przez cały dzień. Zawsze mam przy sobie butelkę wody – na wszelki wypadek. Z upływem czasu, nie mogę sobie wyobrazić, jak ja wtedy funkcjonowałam.
PS. Nie bez przyczyny wspomniałam o tym piciu dużej ilości płynu jednorazowo, bo tak na prawdę nie wnosi to żadnych korzyści. Jak szybko ją wypijecie tak szybko stracicie. Bardzo niewielka jej część wchłonie się do organizmu, ale praktycznie w ogóle go nie nawodnicie. Dlatego, tak ważne jest żeby pić przez cały dzień, po trochu
A gdybyście się zastanawiali, ile tak na prawdę potrzebujecie tych płynów w ciągu dnia, możecie to sami bardzo łatwo obliczyć. Do 1500ml dodajcie 20ml na każdy kilogram swojej masy ciała powyżej 20kg. Na przykład, osoba ważąca 50kg potrzebuje 2100ml.
Jak już tak zaczęłam się wprawiać w to poranne picie wody, postanowiłam dorzucić do niej trochę cytryny. Na początku nie miałam pojęcia o jej profitach. Z czasem stało się to moim nawykiem, który praktykuję już od ponad roku. Pierwsze co robię po przebudzeniu, to nalewam ciepłej wody i wyciskam sok z połowy cytryny. Nie dość, że smaczne to jeszcze niesie za sobą wiele korzyści, m.in. rozbudza organizm po nocy, podkręca tempo przemiany materii, oczyszcza z toksyn i podnosi odporność. Jesienią warto dodać odrobiny miodu i imbiru.
Nie wyobrażam sobie, że mogłabym wyjść z domu bez śniadania. Nie zawsze tak było, to oczywiste. Pamiętam czasy gimnazjum, kiedy moim „śniadaniem” była garść płatków kukurydzianych popitych łykiem mleka. No cóż, wtedy wydawało mi się, że jest okej. Teraz śniadanie to podstawa, najlepiej pełnowartościowe – czyli takie, które zawiera białko, węglowodany i tłuszcze.
Lubię jeść różnorodnie, dlatego rzadko kiedy szykuje to samo. Najczęściej wybieram owsiankę z owocami i dodatkiem odżywki białkowej, omlety i naleśniki na słodko, jajecznica lub omlety warzywne z jajek. Jakiś czas temu dodałam wpis z 7 przepisami na śniadanie, na każdy dzień tygodnia inne. Jeśli szukacie inspiracji to zapraszam TUTAJ lub do działu kuchnia – KLIK.
Powyżej widzicie mój ulubiony przykład pełnowartościowe śniadania.
Potrzebne składniki:
- jogurt naturalny – ok. 100g
- 2 łyżki płatków owsianych górskich
- ulubione owoce – dodałam borówki i truskawki
- 1 jajko
- kilka pomidorków koktajlowych
Płatki owsiane dostarczają niezbędnych węglowodanów. Dodatkowo, jeśli namoczycie je wcześniej w zimnej wodzie, będą miały niski indeks glikemiczny, więc jeszcze długo po nim będziecie odczuwali sytość. Jogurt to oczywiście nabiał. Możecie z niego zrezygnować na rzecz mleka lub wody, albo dodać jeszcze odrobinę odżywki białkowej. Jajko – źródło pełnowartościowego białka i tłuszczów. A owoce i warzywa to oczywiście witaminy. Jak widzicie, można zjeść szybko, pysznie i zdrowo jednocześnie.
Powiem Wam, że to nie jest taka prosta sprawa. Szczególnie jeśli się studiuje lub pracuje w nienormowanych godzinach. Przechodziłam już różne etapy. Zawsze jadłam nieregularnie, kiedy mi się podobało i często zdecydowanie za dużo (i za często) niż powinnam. Później, kiedy postanowiłam trochę lepiej się odżywiać, jadłam tak regularnie, że już bardziej się nie dało. Pięć posiłków dziennie, każdy wyliczony co do minuty. Problem (i panika) pojawiał się w momencie, kiedy akurat wtedy nie mogłam. I co teraz?! Ominę posiłek, jak zjem kolejny? W końcu wyluzowałam i zaczęłam słuchać swojego organizmu. Jem mniej więcej (!) co 3, 4 godziny, ale nigdy na siłę. Jeśli nie jestem głodna czekam jeszcze chwilę na kolejny posiłek. Nie mam stałych godzin, ale najważniejsze jest to żeby nie robić zbyt dużych odstępów między nimi i tego będę się trzymała.
Trochę pomogły mi w tym studia, które wybrałam, nie ma co ukrywać. Wiem, co jest okej, a z czego lepiej zrezygnować. Teraz, patrząc na etykiety przynajmniej wiem o co chodzi, kiedyś było to dla mnie czarną magią. Dzięki temu też, wybieram zdrowsze produkty i co najważniejsze, robię to instynktownie. Zamiast po białe pieczy automatycznie sięgam po to żytnie, biały makaron zamieniłam na żytni, a wśród warzyw i owoców wybieram głównie te nisko węglowodanowe. Nie stoję w sklepie pół godziny zastanawiając się co kupić, bo wiem co będzie lepszym wyborem.
To też punkt, nad którym długo walczyłam. Z domu często zabierałam jakieś przekąski, owszem, ale pewnie domyślacie się co to było. Ulubione batoniki, colę albo paluszki – moje top 3! Po pierwsze nie chciało nie chciało mi się niczego szykować (nawet kanapka była zbyt czasochłonna), a po drugie przecież lepiej zjeść pyszne Kinder Bueno (ulubione!) niż jabłko czy talarki warzyw. No to trochę się pozmieniało… Teraz, kiedy wiem, że muszę wyjść na dłużej, wrzucam do torby jabłko, jogurt naturalny lub serek wiejski albo jakąś sałatkę. A jak nawet na to nie macie czasu i wolicie skoczyć do sklepu to też jest wyjście. Na szczęście żyjemy w czasach, w którym możemy bez problemu kupić suszone owoce i warzywa, soki jednodniowe albo po prostu wafle ryżowe.
A jak jest u Was? Pozmienialiśmy już nawyki, które zatruwały Wam życie czy nadal walczycie? Dajcie znać! 🙂