Ja wiem, że listopad to raczej mało wakacyjny okres, ale w tym roku zdarzyło się tak, że ja właśnie teraz wyjeżdżam na swoje wakacje. Za 5 dni o tej porze będę już w samolocie, nie mogę się doczekać ! A to idealny moment, by opowiedzieć Wam, w jaki sposób przygotowuję swoją skórą do opalania. Uwielbiam się opalać, a najbardziej bym chciała, żeby ta opalenizna utrzymała się cały rok. Ale jednocześnie, nie można zapominać o zdrowiu. Jeśli planujecie wyjazd zimą to ten mini poradnik idealnie Wam się przyda. A jeśli nie to przypomnę Wam o nim latem i wierzę, że wtedy z niego skorzystacie.
Poza tym, macie takie wrażenie, że opalone osoby wydają się być szczuplejsze, smuklejsze i w ogóle jakieś takie zdrowsze ? Warto się opalać, ale z głową !
Pierwszą czynnością, jaką robię (jeszcze w domu, w przedostatni dzień) jest porządny peeling całego ciała. Zwykle robię tylko peeling nóg i pośladków, ale tutaj ważne jest właśnie to, żeby nie pominąć żadnego skrawka ciała. A najważniejsze są „trudne” miejsca, jak kolana, łokcie czy zagięcia pod kolanami. Peeling sprawia, że pozbywamy się martwego naskórka. Dzięki temu, skóra łatwiej przyjmuje promienie słoneczne, a opalenizna utrzymuje się dłużej. Moje ulubione peelingi możecie zobaczyć na powyższych zdjęciach – ten z Purite jest grejpfrutowy i obłędnie pachnie ! Ale równie dobrze możecie przygotować peeling w domu, na przykład peeling kawowy.
Do jego przygotowania potrzebujesz tylko kawy, oliwki i odrobiny ulubionego żelu pod prysznic lub płynu do kąpieli. Kawę zalej wodą i zaczekaj, aż trochę przestygnie. Dodaj oliwkę i żel. Całość dokładnie wymieszaj. Taką mieszaniną można zrobić super peeling. Poza tym, kofeina działa rewelacyjnie na cellulit, więc dwa efekty w jednym !
Pierwszy raz takiego mocnego peelingu spróbowałam na wakacjach w Turcji kilka lat temu. Poleciałam z rodzicami i jakaś Pani poleciła nam wybranie się do tureckiego spa na peeling całego ciała. Wymaglowali nas w każdą stronę i nie dość, że wyszłam niesamowicie zrelaksowana to jeszcze zdobyłam piękną opaleniznę – nigdy wcześniej takiej nie miałam ! Wtedy zobaczyłam, jaki to daje efekt. Od tej pory przed każdym wyjazdem robię BARDZO mocny peeling (czasem powtarzam go dwukrotnie) całego ciała.
Zdarcie martwego naskórka sprawia, że nabieramy pięknego koloru, ale nie można zapomnieć o bezpieczeństwie. Ja uczę się na własnym błędach… Kiedyś wydawało mi się, że przy filtrach UV w ogóle się nie opalę, dlatego ich nie stosowałam. No dobra, pierwszego dnia nakładałam jakąś marną 5, a później już tylko przyspieszacz. Do czasu, aż się spaliłam… To prawda, że opalenizna była szybka i mocna, ale równie szybo zeszła ze mnie skóra i zostały tylko plamy. Teraz cały czas korzystam z filtrów i Wam też polecam. Nie dajcie się nabrać na brązową skórę kosztem zdrowia, jak to ja zrobiłam !
Biorę ze sobą kilka różnych filtrów – od 6 po 50, a do tego masło kakaowe i oczywiście balsamy po opalaniu. W pierwszych dniach warto korzystać z tych większych, ale jeśli chcecie się opalić to z czasem jedna trzeba zejść do tej niższej ochrony, ale nie rezygnować z nich całkowicie !
Jednym z błędów, które kiedyś popełniałam jest przekonanie, że „są chmury, więc i tak się nie opalę”. Wiele osób o tym nie wie, ale promienie słoneczne przenikają też przez chmury. Nie dajcie się na to nabrać, bo to bardzo złudne przekonanie. Na pierwszy rzut oka to słońce nas nie opala, ale po wszystkim może być już za późno, jak zobaczycie zaczerwienienia. Myślę, że nie ma potrzeby stosowania wtedy bardzo wysokich filtrów, ale przynajmniej takie w okolicach 10 już tak !
Nie zapominajcie o swoich pieprzykach, bliznach i tatuażach ! Piszę to, choć sama czasem zapominam… Tego typu miejsca powinny być pod szczególną ochroną i trzeba je nieustannie smarować, możliwie najwyższym filtrem. Kiedyś usłyszałam coś takiego (jeśli się mylę to mnie poprawcie), że nowotwór skóry rozwija się od miejsca zmiany na skórze – pieprzyka, blizny, znamiona lub tatuażu. Dlatego, tak ważne jest, żeby mieć przy sobie krem z wysokim filtrem, chociażby tylko na te miejsca.
Dla mnie kolejnym elementem takiej piękne opalenizny, nieodłącznym elementem, jest balsamowanie ciała. Nie wiem czy Wy też tak macie, ale ja, jak tylko nie posmaruję się jednego dnia to następnego skóra jest już strasznie przesuszona i zaczyna odchodzić. Niestety, mam suchą skórę i bez balsamu ani rusz, a po opalaniu to już w ogóle. Nie polecę Wam jednego konkretnego, bo takiego nie mam. Korzystam z różnych i cały czas je testuję.
Na pewno zabiorę ze sobą jeden z moich ulubionych z Eveline (pisałam już o nich trochę więcej tutaj) i balsam przeznaczony bezpośrednio po opalaniu, który chłodzi i poprawia koloryt skóry.
To chyba przychodzi z wiekiem, ale teraz część dnia ZAWSZE spędzam w cieniu. Kiedyś to było dla mnie marnowaniem czasu. Każda minuta opalania jest cenna ! Wyobraźcie sobie, że potrafiłam siedzieć od rana do wieczoru na słońcu, z małą przerwą na obiad (choć i ten czasem jadłam na leżaku) i chwilę w basenie. Teraz muszę raz na jakiś czas zrobić sobie przerwę i posiedzieć w cieniu. I tak się zastanawiam – jak ja to kiedyś robiłam ?!
Podrzućcie mi swoje sprawdzone sposoby na piękną i przede wszystkim, zdrową opaleniznę ! Nie trudno jest się spalić na raczka i później cierpieć przez kilka dni… Lubicie posty podróżnicze ? Mam nadzieję, że tak, bo w nadchodzącym miesiącu będzie ich całkiem sporo 🙂