Podejmij WYZWANIE i wyrób w sobie zdrowe nawyki !
Wpadł mi niedawno do głowy pomysł miesięcznego wyzwania, który zaproponowałam na naszej grupie na Facebooku (Majlaa team) i został BARDZO pozytywnie odebrany ! Wzięłam się ostro do pracy i wszystko jest w toku. A właściwie, wszystko jest już praktycznie gotowe… Poinformowałam już o tym na Facebooku, ale wiem, że są osoby, które zaglądają tylko na bloga, więc przygotowałam też oddzielny post. Ruszamy już jutro !!
Zaraz ktoś mi napisze, że przecież Święta, kto będzie wtedy myślał o diecie… Spokojnie, jednego dnia zrobimy sobie małą przerwę od wszystkiego. Nie mam zamiaru katować Was dietami i innymi ograniczeniami w tym czasie. Poza tym, to nie będzie typowe wyzwanie w stylu „30 dni zdrowej diety” – a właśnie takie pojawiają się w sieci najczęściej. Chcę, żebyś przez ten miesiąc popracowała nad swoimi ZDROWYMI NAWYKAMI i tym, co u Ciebie kuleje.
Masz problem ze słodyczami ? Wyeliminuj je z diety na miesiąc.
Chcesz regularnie trenować ? Ustal sobie ilość treningów i skup się właśnie na tym.
Chcesz wprowadzić inne nawyki – picie większej ilości wody, jedzenie warzyw, regularne posiłki – będziesz pracowała nad nimi.
Każdy z Nas ma inne potrzeby i inne elementy do wypracowania, dlatego nie będę niczego narzucała z góry ! Sama zdecyduj, czego potrzebujesz. Po swojej pracy widzę, że najlepiej wszystko wychodzi, jeśli masz nad sobą „bata”. Zresztą, ja sama lubię sobie narzucić jakieś wyzwanie i skrupulatnie się go trzymać, a po zakończeniu nagrodzić swoją ciężką pracę jakimś miłym drobiazgiem. Dlatego, codziennie będę wrzucała na Facebooka jakieś zdjęcie, pod którym będziesz pisała, jak Ci poszło. Jak idzie wypracowywanie nawyków, jak Twoja dieta i czy robiłaś trening.
Poniżej znajdziesz gotowe tabele do notowania swoich postępów. Możesz je wydrukować i powiesić na lodówce, a każdego kolejnego dnia odznaczać swoje postępy.
Te raporty będą ważne, zaraz się dowiesz dlaczego !
Po pierwsze, to będzie świetna motywacja dla samej Ciebie, żeby nie „zawalić”. Po drugie, takim komentarzem zmotywujesz drugą osobę. Ja również biorę z Wami udział i będę pracowała nad swoimi słabościami… Zdradzę, co wykazały ostatnie wyniki badań i nad tym będę teraz pracowała. Jeśli jesteś bardziej Instagramowa, swoje raporty możesz dodawać właśnie tam, pod moim ostatnim zdjęciem. Zapewne, nie będę tam publikowała codziennie nowego posta, ale nie szkodzi – pisz pod ostatnim !
W każdy poniedziałek wprowadzamy nowy nawyk i nowy, dodatkowy element. Jeśli pewnego poniedziałku uznasz, że nie chcesz pracować nad niczym dodatkowym i skupić się na postanowieniu z poprzedniego poniedziałku to tak właśnie zrobisz. Każda z Nas będzie pracowała nad swoimi słabościami. Ja już stworzyłam album zdjęć na Facebooku, do którego będę wrzucała jadłospis na cały dzień, przykładowe treningi i jakieś luźne notatki, do których zawsze będzie można wrócić. Pierwsze jadłospisy pojawią się już jutro.
I ostatnia sprawa, która pewnie zmotywuje Was najbardziej ! Za miesiąc wybiorę dwie najbardziej aktywne osoby, które dostaną ode mnie małą niespodziankę. Jedną osobę z Facebooka i jedną z Instagrama. Warto się starać !!
To co, wchodzisz w to ?!
Już nie raz pisałam o mojej przemianie z chorowitej chudzinki do tego, jak wyglądam i czuję się teraz. Szczerze mówiąc, miałam już więcej nie poruszać tego tematu, bo ileż można… Ale prosiłyście, abym opisała swoją historię od początku do końca. Poza tym, dostaję czasem takie wiadomości, że po prostu nie mogę nie poruszyć jeszcze raz tego tematu. Zróbcie sobie (bardzo) duży kubek kawy lub herbaty i zarezerwujcie wolne popołudnie, bo trochę się rozpisałam. Jeśli choć w najmniejszym stopniu interesuje Was ten temat to wpis na pewno Wam się spodoba.
Po przeczytaniu zostawcie komentarz otuchy. Już nie dla mnie, ale dla innych czytelniczek, które chcą (albo nie chcą, ale powinny) uporać się z podobnym problemem.
Wszystko to zaczęło się w gimnazjum. Nowa szkoła, nowe towarzystwo, pierwsze miłości, wiecie jak jest… Nigdy nie należałam do chudzinek. Uwielbiałam jeść, coś tam też ćwiczyłam, ale raczej nie mogłam się pochwalić super szczupłą sylwetką, jak moje niektóre koleżanki. Zaczęło się czytanie poradników, szukanie informacji o dietach w internecie (oczywiście w tajemnicy przed rodzicami) i wprowadzanie restrykcji, choć nie miałam na ten temat zielonego pojęcia. Na początku, po prostu zrezygnowałam ze słodyczy i fast-foodów. Mówiłam, że to niezdrowe i nie muszę tego jeść. Rodzice rzeczywiście popierali moją decyzję i doskonale rozumieli, że czekoladki nie są do niczego potrzebne. Gorzej było z babcią, no bo jak można jej odmówić ciasta ? Ale spokojnie, ja zawsze znalazłam dobrą wymówkę ! A to nie mam ochoty, a to mnie brzuch boli, a to jestem najedzona. Uwierzcie mi, że odchudzająca się nastolatka jest mistrzynią znajdywania wymówek, żeby tylko uniknąć jedzenia !
Za słodyczami i fast-foodami poszły kolejne restrykcje. Najpierw pieczywo, później smażone i ziemniaki, na końcu całkiem rezygnowałam z kolacji. Pamiętam, jakby to było wczoraj – ustaliłam sobie taką granicę, że po 18 nic nie jem (wyczytałam, że nie można jeść wieczorem, jeśli chce się schudnąć). Jeśli byłam głodna to jadłam kolację o 18, a jeśli nie to nie jadłam wcale. Wiecie, jak to się skończyło ? Tak, że przez cały dzień potrafiłam nic nie zjeść. A najgorsze jest to, że ja się do tego nawet nie praktycznie w ogóle nie zmuszałam. Początkowo czułam głód, ale z czasem nawet on minął. Żołądek skurczył mi się do tego stopnia, że po zjedzeniu jednej mandarynki byłam wypełniona po brzegi. Albo tak sobie po prostu wmawiałam… Teraz mogę sama decydować o tym, co jem i sama też sobie gotuję. Kilka lat temu nie było tak kolorowo. O ile śniadanie przygotowane do szkoły mogłam wyrzucić lub komuś oddać, tak obiad i kolację musiałam zjeść. Oczywiście tylko umownie. Chyba nie myślicie, że nic nie wykombinowałam ? Wyrzucałam, chowałam, dawałam kotu, psu, trochę zostawiałam, żeby nie było, że wszystko zjadłam… Teraz to wszystko sobie przypominam i śmiać mi się chce ze swojej własnej głupoty. Pytanie brzmi PO CO ?!
Waga spadała bardzo szybko. Jak się pewnie domyślacie, niesamowicie mnie to cieszyło i – uwaga – motywowało do tego, żeby jeść coraz mniej i mniej ! Potrafiłam ćwiczyć tak długo w ciągu dnia, aż waga wskazała mniej. Ale niestety, za coraz niższą wagą poszły też inne skutki. Cienkie włosy, połamane paznokcie, przesuszona skóra, nieustające poczucie zimna. Nie miałam ochoty na spotkania z rodziną, grę z nogę z przyjaciółki, wyjazdy na zakupy – czynności, które wcześniej uwielbiałam. Za dzieciaka mało było mnie w domu. Cały czas biegałam po dworze, skakałam po drzewach, spotykałam się z koleżankami. W tamtym czasie, praktycznie 3/4 dnia spędzałam przed telewizorem. Nie miałam kompletnie siły !!
Z czasem straciłam też miesiączkę i jak się później okazało, wywołałam nadczynność tarczycy. Za rozregulowanymi hormonami tarczycy posypały się inne. Wszystkie moje wyniki badań były wręcz katastrofalne. Ale myślicie, że wtedy się tym przejmowałam ? Dla mnie najważniejsze było to, że chudnę. Wolałam być chora i szczupła, niż przytyć. Tak, teraz też sama w to nie wierzę… Tak przeminęły mi jakieś 2 lata. Tego czasu nie wrócę, ale na szczęście w porę się opamiętałam.
Największa przemiana w mojej głowie zaszła między gimnazjum, a liceum. Wtedy zrozumiałam, że nie tędy droga. Co mi z tego, że jestem chuda (w tamtym czasie ważyłam jakieś 38kg), skoro nie spotykam się z przyjaciółmi, nie mam na nic ochoty, ani siły. Nie wspominając o tym, że nie miałam miesiączki. To nie jest normalne u dziewczyny idącej do liceum. Mam nadzieję, że też tak uważacie Zaczęłam trochę bardziej interesować się zdrowym odżywianiem. Czytałam gazety i książki, oglądałam programy, przeglądałam blogi. Zaczęłam więcej jeść i ćwiczyć – głównie w domu. Przytyłam, sylwetka kompletnie się zmieniła, miesiączka wróciła, ale w głowie nadal miałam te myśli, co mogę zjeść, a czego nie. Nieustannie przeliczałam, kombinowałam, zastanawiałam się. Nie potrafiłam po prostu wyjść do babci na obiad bez wyrzutów sumienia. Z ręką na sercu, takie coś trwało dobrych kilka miesięcy albo i kilkanaście. I wiecie co ? To zdecydowanie bardziej uciążliwe, niż to, że się nie je. Z jednej strony chciałam, ale nie pozwalała mi na to głowa. Cały czas krążyła ta myśl „nie jedz, bo przytyjesz”. To zdecydowanie najtrudniejszy element takiej przemiany ! I na pewno wiedzą o tym wszystkie dziewczyny, które przeszły przez to samo, co ja.
Jak już zaczęłam jeść, tak wpadłam ze skrajności w skrajność. Jadłam wszystko… Dzień bez paczki ciastek był dniem straconym. Jeśli lody to od razu kilka. Co chwilę wchodziłam do KFC albo wyciągałam rodziców na pizzę. Z jednej strony wiedziałam już, że muszę przytyć i myślałam, że tym sposobem zrobię to szybko i efektywnie. Ale z drugiej strony, nadal miałam ten głos wyrzutów sumienia. Tak przytyłam i znów poczułam się fatalnie… Boczki wylewały się ze spodni, na plaży wciągałam brzuch i to, co najgorsze – nabawiłam się fatalnych nawyków ! Nie byłam bardzo gruba, ale byłam zdecydowanie zaniedbana. Jadłam syf i kompletnie nie ćwiczyłam – to nie mogło się dobrze skończyć.
Wiem, że dla niektórych to normalna sylwetka, ale ja czułam się fatalnie… Jadłam, piłam i wokół tego kręciło się moje życie. Nie chciało mi się ćwiczyć, uczyć, spacerować… Chodziłam w dużych bluzach, a na zdjęciach ustawiałam się tak, żeby wyglądać, jak najlepiej.
I ostatni etap, który przywiódł mnie do miejsca, w którym jestem teraz. Na początku zeszłego roku stwierdziłam, że nie chcę tak dłużej żyć. Nie podobam się sobie i czuję się fatalnie – pod względem ogólnego samopoczucia, jak i sylwetki. W tamtym czasie nie do końca wiedziałam, co z czym ugryźć. Zwróciłam się do trenera z prośbą o pomoc, zaczęłam dietę i treningi na siłowni. I tak to trwa do dnia dzisiejszego… Oczywiście, to jak wyglądał mój tryb życia rok temu, a teraz to ogromna przepaść. Zmieniło się moje podejście do diety, do treningu. Zmieniło się moje myślenie i nastawienie. A co najważniejsze, zmienił się mój styl życia. Bo to, jak jem teraz i to, że trenuję z przyjemnością to mój styl, którego nigdy w życiu nie chciałabym się pozbyć. Dopiero teraz, gdy jestem uziemiona w domu widzę, jak strasznie brakuje mi codziennej aktywności.
To prawda, że cały czas trzymam dietę, ale tylko dlatego, że tak chcę. Mam pewien cel sylwetkowy, który chciałabym osiągnąć, a dieta (a właściwie te nawyki) towarzyszą mi każdego dnia. Niemniej jednak, gdy tylko nadarzy się okazja, wyjeżdżam albo po prostu mam na to ochotę to jadę do babci, idę do restauracji albo wychodzę na lody i nie mam z tym ŻADNEGO problemu. Przez 2 tygodnie na Sri Lance jadłam „syf” i nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby nie zjeść tego ryżu, bo on jest smażony, a w ogóle to nie wiadomo, co w nim siedzi. Cieszyłam się, że mogę tam być i mogę popróbować nowych smaków, a po powrocie do domu, wrócę też do swoich przyzwyczajeń. Jeszcze rok czy 2 lata temu byłoby to niemożliwe, bo moje myśli kręciły się wokół tego, co mogę, a czego nie.
Taka wolność jest cudowna ! Na co dzień jem zdrowo, bo tak lubię najbardziej. Świetnie się czuję, mam siłę na treningach, jestem zadowolona z tego, jak wyglądam i czuję, że może być lepiej. Ale jednocześnie, jak tylko mam ochotę na coś „zakazanego” to jem to bez najmniejszych wyrzutów sumienia i nawet nie pomyślę „nie jedz tego, bo przytyjesz” – o nie ! Za mną długa droga, bo od podjęcia decyzji o chęci przytycia do dnia dzisiejszego minęło jakieś 6 lat. Ale warto było przez to przejść, żeby cieszyć się swoją dietą tak, jak to wygląda na dzień dzisiejszy. Jest cudownie ! To, co mogę Wam poradzić to – znajdźcie osobę, która będzie Was wspierała i kontrolowała to, czy jecie odpowiednio oraz uzbrójcie się w cierpliwość.
]]>Nareszcie (choć na pewno nie każdy jest z tego powodu zadowolony) mamy wrzesień ! A wraz z początkiem września, tak jak Wam obiecałam, wyzwanie „miesiąc bez słodyczy”. Ja jestem strasznie podjarana… Co prawda, nie mam już problemu ze słodkościami i te sklepowe jem bardzo, bardzo rzadko, ale chętnie pomogę i wesprę Was. Wiem, że słodycze są ogromnym problemem i wiele osób próbuje się z nim uporać, ale nie wychodzi. Mam nadzieję, że za miesiąc wszystkie napiszecie „udało się” !
Cała akcja będzie się toczyła na Facebooku. Codziennie będę dodawała nowy wpis z tekstem bardziej merytorycznym, przepisem lub jakiś luźniejszy, żeby dowiedzieć się, jak Wam idzie. W ten sposób będę też odliczała dni do końca. Od siebie gwarantuję sporą dawkę wiedzy, inspiracji i motywacji. Od Was oczekuję przede wszystkim, zaangażowania i wsparcia. Piszcie w komentarzach, jak Wam idzie (jeśli nie idzie to też napiszcie), co zdrowego zrobiliście danego dnia, jak wygraliście z ochotą na słodkości. Takimi komentarzami na pewno zmotywujecie pozostałe uczestniczki.
Żeby zmotywować Was jeszcze bardziej, postanowiłam zrobić konkurs ! Na razie nie zdradzam, o co chodzi i jaka będzie nagroda. Powiem tylko, że warto ! Zróbcie sobie już dzisiaj zdjęcie, wykonajcie pomiary ciała i zapamiętajcie swoje aktualne samopoczucie. Możecie nawet zanotować gdzieś, jak czujecie się jedząc słodycze, jakie emocje temu towarzyszą. A ja za kilka dni zdradzę więcej i zaproszę Was do udziału w konkursie.
No to co, zaczynamy ? Chodźcie na mojego Facebooka (klik), aktywujcie się i lecimy z tematem ! Za miesiąc będziemy bardzo dumne, że dałyśmy radę. A pamiętacie, że wyrobienie w sobie nawyku trwa 3 tygodnie ? Za miesiąc nie będziecie potrzebowały sklepowych batoników, ciasteczek i lodów
]]>Wbrew pozorom, nie będę się tutaj chwaliła (no może troszkę…), a chciałam Wam pokazać, że czasem nie warto podejmować pochopnych decyzji, a przy okazji może trochę zmotywować ? Ciekawa jestem czy ktoś z Was po przeczytaniu tego tekstu dojdzie do takich samych wniosków albo miał przed sobą podobne rozterki, co ja…
Jeśli zaglądacie na mojego bloga to na pewno wiecie, że studiowałam dietetykę. Co chwilę dostawałam pytania czy warto, czy nie. Czy takie studia mają sens, czy lepiej uczyć się czegoś na własną ręką. Dawno temu napisałam post o tym, czy warto studiować dietetykę. Trochę tam pojechałam po studiach, ale później, gdy zaczęłam już pracować i układać dla Was plany dietetyczne zrozumiałam, że studia mają na prawdę sens. Przychodziło (i nadal przychodzi) do mnie sporo dziewczyn po cudownych dietach odchudzających od „dietetyków”, po których straciły miesiączki, a teraz musimy to naprawiać. Czasem, gdy widzę te jadłospisy to wszystko mi opada i jestem przekonana, że nie tylko ja odnoszę takie wrażenie. Jeśli chcesz być dietetykiem to idź na studia, a przy okazji zaliczaj kursy i ucz się na własną rękę. Innej drogi nie ma !
Ale ja właściwie nie o tym… Wybierając studia byłam praktycznie przekonana na 100%, że właśnie to chcę robić. Dietetyką i sportem zaczęłam interesować się już pod koniec gimnazjum i nie miałam takiego problemu, jak „nie wiem co zrobić ze swoim życiem to pójdę na popularne studia”. Kompletnie nie… I jestem tego zdania, że jeśli nie jesteście pewni, co chcecie robić, jeśli macie jakiekolwiek wątpliwości to lepiej odpuścić. Zróbcie sobie rok przerwy. Przepracujcie go, pouczcie się, odpocznijcie, cokolwiek, ale nie róbcie niczego pochopnie, bo albo zmarnujecie kilka lat na coś, co Was kompletnie nie interesuje, albo po prostu zrezygnujecie gdzieś po drodze.
Ja niby byłam pewna, a i tak po drodze miałam chwilę zwątpienia. I to nie jedną… Pierwszy raz chciałam zrezygnować po pierwszym semestrze, a później jeszcze jakieś dwa, trzy razy. Nie wiem czy to kwestia tego, że było ciężko, czy w głowie pojawił mi się jakiś inny pomysł. Tego nie wiem, ale wiem jedno – cieszę się, że tgo nie zrobiłam ! Momentami było mega ciężko, a niektórzy profesorowie skutecznie zniechęcali nas do zawodu dietetyka. Nie raz powtarzali, że dobrym dietetykiem będzie tylko ten, kto czuje ten zawód całym sobą, a nie poszedł na studia dla mody. No i z tym nie mogę się nie zgodzić ! To zawód, podobnie jak wszystkie zawody medyczne, w którym trzeba uczyć się całe życie. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie potrafiłabym tego robić, gdyby to jednocześnie nie było moją pasją. I tak jest ze wszystkim, nie uważacie ?
Rozpisałam się, jak zwykle. To, co chcę Wam pokazać to fakt, że nie warto podejmować decyzji na szybko. Chciałam zrezygnować, miałam ochotę się poddać, chciałam przesunąć obronę na kolejny rok, ale nie zrobiłam tego i teraz uważam, że to była najlepsza decyzja, jaką mogłam podjąć. Satysfakcja po obronie jest niesamowita ! Jedyne na co mam teraz ochotę to dalsza nauka, no i trochę odpoczynku, bo ostatnie tygodnie nie należały do najłatwiejeszych
Róbcie swoje ! Studiujcie to, co lubicie najbardziej i nie ulegajcie presji, bo to nigdy nie da Wam satysfakcji ! Nawet jeśli wybierzecie sobie najdziwniejszy zawód świata to pamiętajcie, że to WASZA decyzja i nikt nie ma prawa Wam jej odebrać. A zanim podejmiecie decyzję o rezygnacji to przypomnijcie sobie ten tekst, a później zastanówcie się pięć razy czy na pewno tego chcecie !
PS. Bardzo, bardzo dziękuję za wszystkie gratulację obrony ! Tak, mogę teraz powiedzieć, że jestem dietetykiem i jest mi z tym bardzo dobrze. Mam ochotę na więcej i na pewno nie poprzestanę na tym „papierku” !
]]>W kioskach pojawił się już nowy numer BeActive, a ja obiecałam, że wtedy opublikuję cały artykuł o mojej przemianie. Lubię dotrzymywać słowa ! Tym bardziej w takiej sprawie. Chciałabym, żeby każdy mógł go przeczytać, a wiem, że nie każdy mógł lub chciał kupić gazetę (tym bardziej, że chyba wszędzie była tylko dostępna z płytą).
Bez zbędnego rozpisywania się. Wrzucam cały artykuł i zdjęcia, które pojawiły się razem z nim. Dajcie tylko znać czy widzicie go właśnie po raz pierwszy, czy mięliście okazję kupić gazetę. Od siebie dodam tylko jedno – to nie jest łatwy temat, ale miałam okazję opowiedzieć o tym, jak było i jak jest na prawdę, bez żadnej ściemy !
—
Nieustanne ograniczanie jedzenia i coraz więcej aktywności – taki był kiedyś mój cel. W efekcie byłam coraz bardziej osłabiona, włosy wypadały mi garściami, a paznokcie łamały się na potęgę. Z czasem, ze strony otoczenia zaczęły się też pojawiać przykre docinki dotyczące mojego wyglądu. Początkowo bagatelizowałam je i uważałam, że inni mi po prostu zazdroszczą, aż w końcu zrozumiałam, że nie tędy droga.
Kiedyś myślałam, że im szczuplejsza sylwetka, tym atrakcyjniejsza…
Polubiłam jedzenie
Swoją metamorfozę rozpoczęłam od nauki. Czytałam książki, czasopisma, oglądałam programy dietetyczne. Przede wszystkim – zaczęłam jeść więcej. To był mój pierwszy i jednocześnie najtrudniejszy krok ku zdrowiu. Nadal zwracałam uwagę na to, co ląduje na moim talerzu, ale podchodziłam do tego w zdrowy, racjonalny sposób. Po kilku miesiącach walki z własnymi myślami, jedzenie zaczęło sprawiać mi prawdziwą przyjemność i nie bałam się, że przytyję od garstki warzyw – o czym wcześniej byłam przekonana ! Z dnia na dzień widziałam, jak poprawia się moje samopoczucie i wygląd. Z wielką przyjemnością spotykałam się z przyjaciółmi, jadłam z rodziną obiad i wychodziłam na pizzę. Doskonale wiedziałam, że aktywność jest bardzo ważna, nawet wtedy, gdy chce się przytyć. Dlatego ćwiczyłam kilka razy w tygodniu, korzystając z lżejszych programów treningowych dostępnych w sieci.
Zdrowa pasja
Moim celem nie było schudnąć, a przytyć. Ale w zdrowy sposób ! Teraz doskonale wiem, że cyferka na wadze nie ma żadnego znaczenia. Odbicie w lustrze i moje samopoczucie są o wiele ważniejsze. Nie myślałam, że kiedykolwiek to powiem, ale cieszę się, że przez to przeszłam. Zrozumiałam, jak ogromną rolę w życiu odgrywa zdrowe odżywianie i jak ważna jest zdrowa „relacja” z jedzeniem. Dzięki temu zrodziła się we mnie prawdziwa miłość do dietetyki oraz pasja do sportu. Kończę studia dietetyczne, prowadzę bloga, którego nieustannie rozwijam i profil na Instagramie (@majlaa_), związane z tematyką zdrowego stylu życia. Pokochałam treningi na siłowni (4-5 razy w tygodniu) – nie wyobrażam sobie już teraz bez nich życia, spontaniczna aktywność towarzyszy mi też na co dzień. Zrobiłam kurs trenerski, dzięki któremu poszerzyłam swoją wiedzę z zakresu różnych rodzajów treningu i mogę swobodnie korzystać z całego sprzętu. Sama decyduję, jakie ćwiczenia będę wykonywać danego dnia – staram się komponować plan treningowy w taki sposób, aby zaangażować całe ciało. Ponadto, poprzez moją aktywność w sieci mogę wspierać inne dziewczyny, które piszą do mnie z prośbą o radę i pomagać im. Tak na prawdę, motywowanie i inspirowanie moich obserwatorów oraz śledzenie tego, jak zmienia się ich życie, sprawia mi największą przyjemność !
Chcę nadal iść w tym kierunku. Pogłębiam swoją wiedzę, rozwijać się i realizować projekty dotyczące żywienia i fitnessu. Pokochałam zdrowy, aktywny styl życia i tym chcę zarażać inne osoby. Wszystkim dziewczynom zmagającym się z takim problemem, jaki ja miałam, powtarzam zawsze to samo: początki będą bardzo trudne i trzeba uzbroić się w cierpliwość. Ale najważniejsze i tak są chęci.
]]>Ostatnio trochę mnie tutaj nie było… Biję się w pierś, ale musicie mi wybaczyć. Sesja, praca licencjacka, później obrona, diety i jeszcze parę rzeczy, nad którymi pracuję. Ale obiecuję poprawę i wracam do regularnego blogowania. Choć przyznam, że po takiej przerwie to wcale nie jest takie łatwe. Może są jakieś tematy, które szczególnie Was interesują ? Dajcie znać, ułatwicie mi trochę „powrót” !
—-
Ale wracając do dzisiejszego tematu… Po publikacji artykułu w Be Active dostałam mnóstwo wiadomości. Wiele z nich to gratulację (za co na prawdę bardzo dziękuję), ale mnóstwo dotyczyło Waszych problemów. Przechodziłyście, przechodzicie albo jesteście na najlepszej drodze żeby przechodzić przez to, co ja parę lat temu. Większość z nich zaczynała się od słowa „pomocy”. Nie jestem psychologiem, lekarzem i może nie najlepszą osobą, żeby tej pomocy udzielać, ale wsparcia już tak. Ja przez to przechodziłam i teraz mogę pomóc drugiej osobie.
Powiem Wam szczerze, że jestem w szoku, jak wiele dziewczyn ma problemy z odżywianiem. Gazeta pojawiła się na początku czerwca, a ja cały czas dostaję podobne wiadomości. Może to znak, że za mało się mówi na ten temat ? Ja nie pamiętam, gdzie ostatnio mogłam przeczytać o tym, że ktoś chciał przytyć. We wszystkich gazetach pisze się o redukcji, odchudzaniu i gubieniu nadmiaru kilogramów. Dlaczego nikt nie piszę o tym, jak przytyć, naprawić metabolizm i zregenerować zdrowie ? To też bardzo trudna przemiana, a według mnie o wiele trudniejsza. Zresztą, pisałam o tym już trochę tutaj, jeśli nie mieliście okazji poczytać to zapraszam. Na początku jest fajnie, bo chudniemy, podoba nam się odbicie w lustrze. Ale to wszystkie idzie lawinowo… Zaczynają wypadać włosy, łamać się paznokcie, stajemy się ospałe, a na końcu tracimy miesiączkę. Konsekwencje mogą być na prawdę przykre…
Chciałam przygotować jeszcze jeden wpis na ten temat. Opisałabym dokładnie, jak to wszystko wyglądało i ile trwał powrót do zdrowia. Na co musicie zwrócić szczególną uwagę i dlaczego nie da się być na wiecznej redukcji… Nie chcę tutaj wszystkiego opisywać, bo połowa z Was nie dobrnęłaby nawet do połowy wpisu. Jeśli chcecie o tym poczytać to dajcie mi znać w komentarzach !
To nie jest łatwy temat. Kiedy dostałam propozycję sesji i opowiedzenia o mojej przemianie – fizycznej i psychicznej – ucieszyłam się. Dobrze, że mogłam poruszyć właśnie taki temat, o którym nie często się mówi. Cieszę się, że w ten sposób mogę pomóc kilku dziewczynom. Jeśli choć jedna z Was wzięła sobie do serca to, o czym tam pisałam to już ogromny sukces ! Nie wiem czy Wy też macie takie wrażenie, ale dla mnie te wszystkie magazyny za bardzo przepełnione są tematem odchudzania. Można by od czasu do czasu wziąć pod lupę inne tematy i pokazać, że życie nie kręci się tylko wokół redukcji.
]]>Aaaaaa ! Nareszcie mogę się z Wami podzielić, na jakiej sesji byłam jakiś czas temu w Warszawie. Od dzisiaj możecie zobaczyć jej efekty z lipcowym wydaniu Be Active. Trzymam tę gazetę w ręce i nadal nie wierzę, że to dzieje się na prawdę !
Nigdy w życiu nie zapomnę tego momentu, kiedy otworzyłam maila z wiadomością „chcielibyśmy Cię zaprosić na sesję”. Powiem Wam szczerze, że dla mnie to była kompletna abstrakcja i początkowo miałam wrażenie, że ktoś robi sobie ze mnie żarty. Ja ? Taka mała myszka ? Na profesjonalnej sesji do magazynu fitness ? Wow. Sama nie wiem czy bardziej byłam zestresowana czy podekscytowana tą wiadomością, ale nie zastanawiałam się ani chwili. No dobra, przeszła mi przez głową myśl „Sesja, teraz ? Ale przecież jestem w szczycie okresu masowego…” – ale to chyba typowe, kobiece myślenie. Szybko minęło ! Od razu odpisałam, że z chęcią wezmę udział, a później adrenalina wzięła górę i nie spałam przez 2 noce, haha.
Jeszcze niedawno przeglądałam takie gazety, oglądałam różne sesje i myślałam sobie, że fajnie byłoby kiedyś zobaczyć swoje zdjęcie w tak poczytnym magazynie. Marzyć to nic złego, prawda ? Ale na pewno nie spodziewałabym się, że to nastąpi tak szybko. Dla mnie to na prawdę ogromne wyróżnienie i niesamowicie się cieszę, że mogłam opowiedzieć swoją historię związaną z dietami i treningiem. Jestem strasznie szczęśliwa, ale też bardzo się stresuję, nie ma co ukrywać… Sesja to pikuś, przed obiektywem czuję się, jak ryba w wodzie. Publikacja przyprawia mnie o ciarki na całym ciele !
Dla mnie to przede wszystkim niesamowita przygoda. Ale cieszę się, że właśnie takiej tematyki dotyczyła ta sesja i cały wywiad. Jeśli choć jedna osoba po przeczytaniu go zrozumie, że głodówki to kompletna głupota – to będzie ogromny sukces ! Ja już przez to przeszłam, wiem z czym takie żywienie (a właściwie jego brak) jest związane i czasu nie cofnę, ale mogę pomóc innym dziewczynom, chociaż w takim sposób. I to mnie niesamowicie cieszy !
Dobra, koniec tego gadania. Jeśli przeczytacie, koniecznie dajcie znać ! Każdą opinię przyjmę na klatę, tylko weźcie proszę pod uwagę, że jestem w tej kwestii raczkująca :D. A tak poważnie, marzenia się spełniają. Czasem trzeba im trochę bardziej pomóc, innym razem wszystko toczy się samo, ale najważniejsze to wierzyć, że w końcu się spełni. Jestem tego idealnym przykładem !
]]>Pamiętacie ten post o wprowadzaniu wiosennych zmian ? Pisałam tam, że moim celem na nadchodzące ciepłe dni jest większa aktywność w ciągu dnia. Chodzę na siłownię, ale przecież to pikuś. Godzina „męki” i po krzyku. A później co ? Komputer, książka, nauka, telewizor i znów komputer. No dobra, czasem wyjdę do sklepu albo pójdę na nogach na uczelnię. Postanowiłam, że muszę więcej chodzić, a mniej jeździć. I powiem Wam, że wydawało mi się, że na prawdę sporo się ruszam, do czasu.
Ściągnęłam aplikację, a właściwie kilka różnych aplikacji liczących kroki. Mało która mi pasowała bo albo potrzebowała do działania internetu, albo nie działała w tle, albo oferowała tylko wersję próbną. W końcu trafiłam na Pedometer i jest na prawdę świetna ! Działa bez dostępu do internetu, telefon może być wyłączony i na prawdę dobrze liczy te kroki, a sprawdzałam to wielokrotnie. Jedyny minus – telefon trzeba mieć zawsze przy sobie, ale coś za coś.
Po kilkunastu dniach użytkowania mogę powiedzieć, że to na prawdę działa i świetnie MOTYWUJE. Zresztą, zobaczcie sami. Zdjęcie po lewej przedstawia dni, kiedy nie korzystałam z aplikacji. Oczywiście to był ten czas, kiedy twierdziłam, że dużo się ruszam. Po zainstalowaniu zobaczycie plan 7 dni wstecz, więc będziecie mogli sobie sprawdzić, jak to było w rzeczywistości z tą aktywnością. Po prawej zdjęcie po zainstalowaniu aplikacji.
Jak widzicie, 11 tysięcy kroków w ciągu dnia to minimum. Czasem to pikuś bo mam dużo spraw do załatwiania (jak nie muszę to nie jeżdżę już samochodem) albo idę na dłuższy spacer, więc te 11 tysięcy nawet nie wiem kiedy minie. Ale innego dnia nie mam zajęć na uczelni, nie idę na trening i już nie jest tak łatwo. Ale wiecie co, za każdym razem łapię się na tym, że zaglądam w aplikację i jeśli widzę, że mało chodziłam to po prostu wstaję i się ruszam. Idę na spacer, czytając książkę albo oglądając filmiki chodzę po mieszkaniu, sprzątam… Gdyby nie to, pewnie siedziałabym pół dnia przed komputerem. Do tego, co widzicie powyżej dochodzi jeszcze trochę kroków niezarejestrowanych, bo nie zawsze mam przy sobie telefon.
Może Wam się to wydać dziwne, ale taka aplikacja na prawdę świetnie się sprawdza ! Jeśli tak, jak ja macie problem z większą aktywnością w ciągu dnia to koniecznie musicie ją zainstalować i sprawdzić na sobie. Mam system iOS, więc nie wiem jak z Androidem – ale może ktoś to sprawdzi i da znać w komentarzu ? Ja teraz podnoszę sobie poprzeczkę i od jutra nabijam 12 tysięcy !
]]>No dobra, łez nie było… Ale krew, pot i mnóstwo siniaków już tak.
***
Napisałam ten wpis w dniu biegu i szczerze mówiąc, miałam go nie publikować. Wrzuciłam zdjęcie na Instagrama, pojawiła się też mała notka na Facebooku. Ale później doszłam do wniosku, że dla mnie to była na prawdę świetna przygoda ! Za jakiś czas będę mogła zajrzeć na bloga, znów sobie o tym przypomnieć i zobaczyć kilka zdjęć. A może przy okazji kogoś z Was zachęcę do udziału w takim biegu ?
***
Lubię wyzwania i pokonywanie własnych słabości ! Kiedyś tak było z bieganiem, później z siłownią, ale w końcu poczułam, że na siłowni czuje się bardzo komfortowo, a ja potrzebuję nowych bodźców. Adrenalina zawsze napędza mnie do działania ! Jak tylko zobaczyłam wiadomość od koleżanki z wydarzeniem i pytaniem „startujemy?” nie wahałam się ani chwili. Od zeszłego roku myślałam już o starcie w takim biegu, ale nikt nie miał ochoty. A wiecie, jak jest samemu – trochę dziko… Nadszedł ten dzień, a od rana czułam już tylko ekscytację i lekkie poddenerwowanie. Niby to nic takiego, niby poszłyśmy tam dla zabawy, ale jednak mała rywalizacja uruchomiła mi się już na starcie.
Pierwsza przeszkoda – lajcik. Druga przeszkoda – tutaj pojawił się już mały problem… Później, przez kolejne 28 przeszkód były wzloty i upadki. Do końca życia chyba nie zapomnę tych 20 burpees (czy już wspominałam, jak bardzo nienawidzę tego ćwiczenia ?!), które musiałam robić chwilę przed metą. W myślach wyzywałam, przeklinałam i po raz setny zadawałam sobie pytanie, co ja tam właściwie robię ?! Pionowa ściana nas pokonała ! Ale dotarłam na metę w jednym kawałku ! Z białej bluzki zrobiła się czarna, spodnie trafiły od razu do kosza, a w butach pluskało mi błoto. Ale co tam – uczucie „po” wynagradza wszystko, serio !
Po raz kolejny udowodniłam sobie (mam nadzieję, że Wam trochę też), że nie ma czegoś takiego, jak „nie da się”. Kilka razy podczas tych 8km miałam myśl, że nie dam rady. Kolejnej przeszkody nie pokonam, a jak ZNOWU kazali nam się zanurzyć w lodowatej wodzie to słyszałam gdzieś z tyłu głowy – nie rób tego, odpuść, zrób burpees. Ale nie ! Nie po to poszłam, żeby teraz odpuszczać. To tylko psychika płata mi figle, a ciało jest jeszcze bardzo silne. Ta chęć odpuszczenia siedzi w głowie i pojawia się zawsze w trudnych warunków. Ale to nie oznacza, że nie można go pokonać. Dałam radę !
Źródło zdjęć
Od razu przypomniał mi się trening z Reebok, którego głównym hasłem było – wyjdź ze swojej strefy komfortu. A ja właściwie, zmierzam tylko do jednego… Czasem warto odpuścić jakiś trening, na którym czujemy się komfortowo i sprawdzić swoje możliwości w innych warunkach. To zupełnie inny wysiłek, a do tego adrenalina i trochę stresu. Emocje już opadły… Ja teraz tylko przeglądam zdjęcia i setki siniaków w lustrze. I wiecie co ? Mam ochotę na więcej !
PS. Zbijam pionę ze wszystkimi, którzy startują w takich biegach ! A jeśli macie wątpliwości to właśnie powinniście się z nimi uporać. Ja już czekam na kolejny start – mam nadzieję, że niedługo będzie ku temu okazja !
]]>Za parę dni kwiecień, a to oznacza tylko jedno – coraz bliżej lato ! Wiele osób rzuca sobie wyzwanie wraz z początkiem nowego roku. Zresztą, sama to zrobiłam i nieustannie ćwiczę, aby w końcu zrobić ładny szpagat. Nie jest łatwo, ale nie poddaję się ! A gdyby tak nie zwracać uwagi na nowy rok czy nowy tydzień, a po prostu rzucić sobie jakieś wyzwanie ? Kwiecień minie lada chwila, a słoneczne dni nie zachęcają do noszenia długich spodni. Miesiąc bez słodyczy, miesiąc treningów, a może odpowiedniego nawodnienia ? Sama wybierz – jeden albo kilka – wydrukuj i odznaczaj kolejne, zaliczone dni. Mnie takie kartki na lodówce zawsze mocno motywowały do działania.
Przygotowałam kilka różnych opcji. Sama wybierz na czym Ci najbardziej zależy i na tym się skup w najbliższym miesiącu. Możesz też połączyć ze sobą poszczególne wyzwania i przez te 30 dni dbać jednocześnie o zrobienie wszystkich treningów i odpowiednie nawodnienie.
Zaczęłam od przygotowania kartki dla tych, którzy dopiero chcą wprowadzić zdrowe zmiany – na to nigdy nie jest za późno ! Zacznij pić wodę z cytryną na czczo, jeść śniadania, zabierać posiłek do pracy. Na każdy tydzień zaplanuj nową zmianę, którą wprowadzisz w życie. Małymi kroczkami do celu ! Każdy kiedyś zaczynał i to, co mogę Wam doradzić z własnego doświadczenia to robić wszystko stopniowo. Jeśli od razu stwierdzicie, że odrzucacie słodycze, kawę i alkohol. Do tego trenujecie kilka razy w tygodniu to nic z tego nie będzie. Prędzej czy później stracicie zapał i poddacie się.
Słodycze to chyba nasza największa zmora, prawda ? Ja doszłam już do takiego etapu, że kompletnie nie mam ochoty na słodkie. Wolę wyjść na pizzę niż zjeść tabliczkę czekolady. Ale kiedyś nie było tak kolorowo… Sama robiłam sobie tabelki, wieszałam na lodówce i odznaczałam kolejne dni, w których nie zjadłam nic słodkiego. Każdy kolejny kwadracik zaznaczony na zielono niesamowicie mnie motywował ! Spróbujcie sami… Na początku każdy sposób jest dobry, aby wytrwać w swoim postanowieniu. A po zdrową alternatywę na słodkie wypieki odsyłam Was do działu zdrowe przepisy – tam na pewno znajdziecie coś smacznego !
Wiele osób zapomina o nawodnieniu. Pijemy kawę, herbatę, soki, a co z wodą ? Jest wiele sposobów na określenie tego, ile wody powinniśmy pić. W zależności od kalorii (jeśli jesz 2000 kcal to 2 litry wody będą w porządku), w zależności od masy ciała albo aktywności. A ja uważam, że powinniśmy pić tyle, ile potrzebuje nasz organizm, ale nie mniej niż 1,5 litra dziennie ! I do tej ilości nie wliczają się soki, kawa i inne napoje. Tylko woda ! No i pamiętajcie, że wysiłek wymaga dodatkowej porcji płynu. Najlepiej popijać małymi łykami przez cały dzień – w ten sposób zapewnicie sobie odpowiednie nawodnienie. Wypicie litra jednorazowo tak na prawdę nic nie da.
Kolejnym wyzwaniem są treningi. Nie chcę nikomu narzucać tego, czy to będzie siłownia, rower czy bieganie. Sami doskonale wiecie, co lubicie robić i co przynosi Wam najwięcej przyjemności. W tym wyzwaniu chodzi o to, abyście w 100% zrealizowali swój plan. W każdą niedzielę zapisz sobie plan na kolejny tydzień – dokładne treningi i czas ich trwania. Jeśli zrobisz to, co założyłaś – zaznacz dzień na zielono. Uwierzcie mi, że motywacja wzrasta wprost proporcjonalnie do ilości zielonego koloru na kartce.
Wymyślenie ostatniego wyzwania zostawiam Wam. Każdy z nas ma coś, nad czym chciałby popracować i niekoniecznie musi to być związane z treningami i dietą. Zostawiłam miejsce, w którym wpisz swoje wyzwanie, a później zaznaczaj kolejne, zaliczone dni. Lepsza organizacja, codzienne dbanie o siebie, rozciąganie ? Decyzja należy do Ciebie !
Ja na ten miesiąc rzucam sobie tylko jedno wyzwanie, na którym niesamowicie mi zależy – nie opuszczę ani jednego treningu (siłowego, cardio i mobility), a każdy z nich zrobię na 100%. Już dawno nie miałam takiej motywacji, jak teraz, ale dodatkowe bodźce zawsze się przydadzą. A ty, jakie wyzwanie sobie rzucasz na ten miesiąc ?
]]>