Zauważyłam, że ostatnimi czasy w mojej biblioteczce pojawia się coraz więcej książek związanych z dietami, odżywianiem i sportem. Studia studiami, ale uważam, że dokształcać trzeba się na różnych płaszczyznach, a książki są w tym bardzo dobrym pomocnikiem. Jako pierwsza, w moje ręce wpadła książka Ani Lewandowskiej. Nie ukrywam, że byłam niesamowicie ciekawa jej treści i troszkę się zawiodłam, ale o tym za chwilę.
Z waszej strony padło mnóstwo pytań. Jak się czyta, co w niej jest, czy warto kupić. Zacznę od początku… Książka jest świetnie wykonana, kolorowa i bardzo przyjazna. Łatwo i szybko się ją czyta i też, dzięki temu, mnóstwo treści pozostaje w głowie. Mam wrażenie, że zawarte jest w niej wszystko to, co najważniejsze do wprowadzenia zmian i wdrożenia w życie zdrowych zasad. Najważniejsze informacje o wszystkich witaminach i minerałach, opisy różnych diet, przepisy i wtrącenie na temat treningów wraz z przykładowymi ćwiczeniami.
Część bardziej naukowa, dotycząca kwestii stricte dietetycznych spodobała mi się najbardziej. Dużo potrzebnych informacji (może nawet za dużo, jak na jedną pozycję) i porad – na pewno zajrzę jeszcze nie raz. Spodobały mi się również przepisy przedstawione w formie całodniowych jadłospisów, chociaż słyszałam już opinię, że nie nadają się dla „przeciętnego” człowieka. I z tym po części się zgodzę się, bo składniki takie jak jagody goji, mąka kasztanowa czy karob są na porządku dziennym – nie są to produkty powszechnie dostępne w każdym sklepie, dodatkowo są dość drogie, więc pewnie nie każdy mógłby sobie na nie pozwolić. Natomiast ostatnia część (wykluczając przykładowe ćwiczenia) dotycząca porad treningowych i pewnego rodzaju motywacji jest dla mnie kompletnie zbędna.
To co, jako pierwsze przyszło mi na myśl podczas czytania to fakt, że osoby nie mające nic wspólnego z dietetyką mogłyby nie zrozumieć połowy jej treści. Mam o tyle łatwiej, że z większością z tych tematów miałam wcześniej do czynienia, ale Ania używa momentami bardzo fachowego nazewnictwa, według mnie zbyt fachowego. Nie każdy musi wiedzieć co oznacza, na przykład dehydrogenazy, a nie jest to nigdzie wyjaśnione. I to bardzo duży minus !
Napisałam na początku, że jej treść trochę mnie zawiodła. Przede wszystkim ze względu na to, że nie dowiedziałam się z niej niczego nowego, a jedynie przypomniałam treści, których już kiedyś się uczyłam. Jednak dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z dietetyką albo chciałyby się dowiedzieć czegoś ciekawego, jak najbardziej polecam !
Czytałyście ? Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii na jej temat… Szczególnie osób, które wcześniej nie miały do czynienia z dietetyką
]]>Święta to taki okres w roku, w którym większość z Nas ma więcej czasu tylko dla siebie – już po umyciu okien, wysprzątaniu całego mieszkania i przygotowaniu kilku(nastu) potraw. Wtedy robimy to, na co mamy ochotę – zazwyczaj nic Podczas przerwy Świątecznej lubię zapomnieć o tym, że wielkimi krokami zbliża się sesja i wypadałoby się pouczyć, a czas zając oglądaniem ulubionych filmów. Często wracam do tych, które już widziałam – zwykle nie raz. Choinka, pierniki, świetny film… Gdyby jeszcze za oknem był śnieg… Idealny, leniwy wieczór
Przygotowałam listę tych filmów, które szczególnie chciałam Wam polecić. Jestem przekonana, że większość z nich już widzieliście. Jeśli tak jest, jestem ciekawa Waszej opinii. A jeśli nie, koniecznie musicie to nadrobić w tym roku.
Oglądałam go już niezliczoną liczbę razy, ale to jeden z tych filmów, które zaliczają się do grona „nie do znudzenia”. Za każdym razem podoba mi się tak samo, mimo że, każdą scenę znam na pamięć. W telewizji, zazwyczaj, puszczają go w okolicach listopada, chociaż nie wiem dlaczego, bo według mnie, powinien być emitowany podczas świąt. Nie ważne… Obejrzyjcie go w przerwie świątecznej, stworzy świetny klimat ! Oglądałam go ostatnio na TVN-ie, ale na pewno niedługo włączę go jeszcze raz.
Bardzo się cieszę, że powstała druga część, chociaż przed obejrzeniem spodziewałam się czegoś lepszego. Byłam w kinie na premierze i nie było żadnego wow. Pierwsza część podobała mi się o wiele bardziej, co nie oznacza, że nie warto obejrzeć ! Ta druga jest kompletną kontynuacją pierwszej, więc jeśli nie widzieliście, koniecznie nadróbcie, a później złapcie za drugą. Ktoś już widział ?
To już chyba tradycja, przynajmniej u mnie. Żałuję tylko, że w telewizji, z każdym rokiem jest puszczany coraz wcześniej. Kiedyś kojarzył się w 100% ze Świętami, teraz już sama nie wiem. Jakby nie było, uwielbiam oba te filmy (Kevin sam w domu i w Nowym Jorku) i oglądam każdego roku. Nie wiem czy Wy też tak macie, że podchodzi tylko i wyłącznie późną jesienią i zimą. Jeszcze nigdy nie obejrzałam go latem. Kto lubi ?
Ni to film, ni bajka. Bardziej coś na kształt filmu animowanego. Pamiętam go jeszcze z czasów podstawówki, kiedy zabrali nas na jego premierę do kina. Teraz odbieram go kompletnie inaczej, ale nadal tak samo mi się podoba ! To nie tylko świetna bajka, którą może obejrzeć dosłownie każdy – bez względu na wiek – ale też film z pewnym przesłaniem i morałem. Sporo uczy i skłania do małych przemyśleń… Jeśli jeszcze nie widzieliście, obejrzyjcie koniecznie i dajcie znać, jak wrażenia ! Ja w tym roku na pewno do niego wrócę i, być może, wciągnę też młodszą kuzynkę? Jakby nie było, mocno polecam
Na koniec postanowiłam dorzucić coś mało świątecznego, ale praktycznie co roku puszczają go w okolicy Świąt Bożego Narodzenia ! I pewnie Was nie zaskoczę, jeśli powiem, że go uwielbiam i oglądam każdego roku. Mimo, że każdą scenę znam na pamięć Rewelacyjna i bardzo lekka komedia. Można by stwierdzić, że pokazuje klasyczne poznanie mężczyzny życia z przyszłymi teściami. Oczywiście nie obyło się bez komplikacji i kilku (nie)małych wpadek. Zresztą, zobaczcie sami. Obiecuję, że wpadniecie po uszy !
Kontynuacją wątku jest film „Poznaj moich rodziców”. Ci sami aktorzy, ten san sens i jeszcze lepsza gra ! Jak już zaliczycie ten wspomniany powyżej, włączcie jeszcze drugą część – a jeśli dobrze kojarzę, za jakiś czas będzie go można zobaczyć w telewizji. To jedne z lepszych komedii, jakie widziałam, serio!
Macie jakieś swoje, ulubione filmy do których chętnie wracacie każdego roku ? Może coś czego jeszcze nie widziałam ?
]]>Przede wszystkim muszę wspomnieć o dwóch rzeczach, które zwróciły moją uwagę na samym początku. Genialna okładka – nigdy wcześniej nie widziałam żadnej książki w takim wydaniu. Po drugie przepiękne zdjęcia, które po prostu zachwycają z każdą stroną coraz bardziej. Jeszcze nie wiedziałam, jaka jest jej treść i czy dowiem się z niej czegoś sensownego, a już wiedziałam, że książka jest warta uwagi. Tak, jak Kasia wspomniała na spotkaniu autorskim – chciała, żeby jej książka była wyjątkowa i różniła się od innych. Mogę powiedzieć z pełnym przekonaniem, że udało Jej się to wyśmienicie.
Z jej zawartością nie jest gorzej. Napisana w bardzo interesujący i przystępny sposób, prostym językiem. Nie znajdziesz w niej żadnych skomplikowanych nazw i zwrotów – a już niejednokrotnie spotkałam się w książkach tego typu ze słownictwem, które musiałam wygoglować. A myślałam, że w dziedzinie mody jest to akurat nierealne. Połączenie modowych porad i przykładowych stylizacji z wątkami z życia prywatnego to świetny pomysł. Dzięki temu jeszcze lepiej i przyjemniej się czyta.
W tytule napisałam, że Elementarz stylu to książka, którą mogłabym napisać. Dlaczego? Z bardzo prostego powodu – czytając ją czułam się, jakbym czytała o sobie. Kartka po kartce (poza faktami z życia Kasi) opisana historia mojej garderoby. Tego co nosiłam dawniej i jak wszystko zmieniało się w przeciągu ostatnich kilku miesięcy. Przede wszystkim klasyka, bez zbędnego przepychu i nadmiernej ilości kolorów. Nawet z „bazą” zgadzam się w 100%. Brakuje mi w niej tylko kilku rzeczy, ale o tym jeszcze napiszę w oddzielnym wpisie. Być może dlatego tak świetnie mi się ją czytało?
Nie będę zdradzała Wam treści i psuła niespodzianki, być może któraś z Was jest jeszcze przed kupnem. Ale powiem tylko tyle, że warto wydać te pieniądze, nie pożałujecie. Oczywiście pod warunkiem, że chociaż w minimalnym stopniu interesuje Was ta tematyka. Czytałam sporo książek opisujących minimalizm w szafie, ale ta jest zdecydowanie najlepsza, wygrywa wszystko! Poza tym, fakt, że pochłonęłam ją w ciągu jednego dnia jest chyba najlepszą recenzją. Jeśli jeszcze nie macie, pędźcie to Empiku i dajcie znać po przeczytaniu, jak wrażenia
]]>Film, którego bohaterem jest zwykły, młody chłopiec. Francuz. Chciał zostać cyrkowcem – zwykłe marzenie małego dzieciaka. Najpierw nauczył się chodzić po linie i tym samym zrobił mały krok w kierunku spełnienia swojego marzenia. Ale to dopiero początek. Chodzenie po linie między drzewami nie było wystarczające i przestało to być jakimkolwiek wyczynem. Robił to praktycznie z zamkniętymi oczami. Tak samo szybko minęła chęć zostania cyrkowcem. Gdy dostał taką propozycję odrzucił ją, ponieważ stwierdził, że ma większe możliwości niż bycie klaunem. To dobrze, miał ambicję! Cały czas pragnął czegoś więcej i więcej.
Miał marzenie, które postanowił spełnić. I to o wiele większe od tego, o którym wspomniałam wcześniej. To było coś, co normalnemu człowiekowi nie mieści się w głowie. Ale przedtem treningi, przygotowania i jeszcze raz nauka. Oczywiście, jak to w życiu bywa, nie obyło się bez komplikacji, wielkich problemów i przygód. Ale uwierzcie mi, to wszystko nie ma znaczenia, więc nie będę się rozpisywała i opowiadała każdego kadru krok po kroku. To, co się działo na dachu bije wszelkie rekordy głupoty… Ale też odwagi, mega odwagi.
W końcu udało mu się wyjechać do Ameryki. Pierwsze co zrobił to udał się pod najpopularniejsze miejsce. Wręcz symbol dla wszystkich Amerykanów. Dwie niewyobrażalnie wysokie wierze WTC, jedna cienka lina i człowiek, którego z powierzchni ziemi praktycznie nie widać. Istne szaleństwo! Możecie sobie wyobrazić, co się stało dalej. Chociaż nie, tego się nie da wyobrazić, bo w momencie kiedy byłam przekonana, że film już się skończy, nastąpił nagły zwrot akcji.
Nie powiem Wam czym było jego marzenie, czy tego dokonał i jak się skończyło. Musicie zobaczyć ten film i koniec kropka. Jest świetny! Nie tylko podkręca emocje i opowiada prawdziwą historię (film oparty jest na faktach autentycznych), ale też przekazuje sporo mądrości. Po pierwsze, wszystko jest możliwe, pod warunkiem, że na prawdę tego chcemy. Po drugie, nie da się tego osiągnąć tak po prostu. Zawsze (!) potrzebna jest ciężka praca, samozaparcie i jeszcze coś, na co nie mamy wpływu. Mianowicie, wsparcie bliskich.
Ile człowiek jest w stanie zrobić żeby osiągnąć to, co chce i zrealizować marzenia… Po tym filmie jestem w stanie stwierdzić, że wszystko. Dosłownie.
]]>Czy Wy też tak macie, że idziecie po jedną książkę a wychodzicie z całym stosem? W roku akademickim jakoś nie mogę znaleźć czasu na czytanie i każdą wolną chwilę wolę wykorzystać bardziej aktywnie, ale za to w wakacje nadrabiam zaległości. Przed wyjazdem na Lanzarote zrobiłam mały zapas, w którym znalazła się m.in. tytułowa pozycja Rok na Majorce, o której chciałam Wam co nieco napisać, bo jest na prawdę świetna.
Nie będę Wam jej streszczała, bo od tego jest internet i możecie znaleźć setki stron z krótszym lub dłuższym opisem. W mega skrócie, to historia dziewczyny, która (uwaga) wyjechała na Majorkę! Opisuje swoje przygody miłosne, zawodowe i rodzinne. Mimo tego, że z zawodu jest architektem otwiera na Majorce wymarzoną kawiarnię z tortami i spełnia się w tym. Skrupulatnie opisuje miesiąc po miesiącu, ale tak ciekawie, że ciężko jest przerwać czytanie! Oczywiście, żeby nie było zbyt kolorowo ponosi też wiele porażek i przeżywa mnóstwo tragedii.
Po pierwszym roku wraca do Polski i postanawia kontynuować swoją powieść. Wtedy powstała druga część – Powrót na Majorkę, którą również pochłonęłam jednym tchem. Swoje życie dzieli między rodziną w Polsce a przyjaciółmi na Majorce, do której niesamowicie tęskni. Na każdym kroku szuka wymówek, aby tam wrócić i najchętniej zostać na stałe. W końcu jej się to udaje! Jak do tego doszło i jak, ostatecznie, zakończyła się jej przygoda? Przeczytajcie ! A wiecie co jest najfajniejsze ? Fakt, że wszystko wydarzyło się na prawdę. To nie jest zwykła wymyślona powieść, a realia przelane na papier. Rewelacja!
Jedna z niewielu książek, która tak bardzo mnie wciągnęła. Pierwszą część przyczytałam w dwa dni. Druga zajęła mi trochę więcej, bo nie miałam tak dużo czasu. Bardzo lekka i przyjemna w czytaniu. Wręcz idealna na wakacje ! Czytaliście kiedyś ? Jeśli nie, a lubicie takie gatunki, koniecznie musicie przeczytać
PS. Polećcie mi jakieś ciekawe tytuły, bo wszystkie swoje już przeczytałam.
]]>
Po pierwsze, po bokach biegał chłopak z kartkami, na których były polecenia dla widowni. Oczywiście jest w takich miejscach, że na antenie nikt go nie zobaczy. Przede wszystkim „brawo”, „uuuu”, „pisk”, „cisza” i wiele innych, których już nie pamiętam. To mnie akurat nie zaskoczyło, bo wiedziałam, że tak jest. We wszystkich programach rozrywkowych.
Po drugie, na końcu zawsze występuje jakiś znany zespół. Takie wypełnienie w momencie podliczania wyników, kojarzycie? Jeżeli myślicie, że na prawdę występują na końcu i na prawdę na żywo, to jesteście w błędzie. W rzeczywistości, zespół występuje poza wizją, jeszcze przed rozpoczęciem całego programu. Oczywiście, jeżeli coś pójdzie nie tak to powtarzają, do zadowalającego efektu. Nagrywają to i puszczają na końcu, jako „na żywo”. Tym akurat byłam zaskoczona…
Po trzecie, przerwa na reklamy to czas dla fotografów. Te 10 minut, które zawsze wyklinamy i wyzywamy, fotografowie cykają zdjęcia. Głównie jury. „Ela, spójrz tutaj!”, „Halo, Piotr”, „Ela, Ela, odwróć się tutaj!”, „Kora, zapozuj” – i tak w każdej przerwie. A nuż ktoś się potknie i przewróci albo spadnie sukienka. Idealny materiał.
Po czwarte, sztuczne wypełnienie sali. Wiecie, że gdy brakuje gości (tych, którzy kupują sobie bilet za gruby hajs) puste miejsca wypełniają pracownicy? Ja nie wiedziałam… Tutaj byli to jacyś panowie od spraw technicznych. No cóż, nie ważne kto siedzi na widowni. Najważniejsze, że sala musi być zapełniona.
Po piąte, ostatnie i chyba najważniejsze, wielka impreza „po”. Miałam wrażenie, że to na nią wszyscy czekają. Pomijam czas na ściankę, bo to oczywiste. Jury dostaję swoją kolację w zamkniętym pokoju VIP, występujący swoją i paparazzi z dziennikarzami swoją – chociaż to nazwałabym raczej poczęstunkiem. Dla gości niestety nic się nie należy.
Punkt drugi i czwarty mnie zszokował. Nie byłam świadoma, że tak to wszystko wygląda. Tak w ogóle, wszystko bez szału. Jak ktoś nie jest wielkim fanem konkretnego programu i nie szaleje na jego punkcie to nie polecam, nie warto. O wiele lepiej obejrzeć w telewizji. Jedynym powodem, dla którego mogłabym jeszcze raz pójść to udział kogoś, kogo znam i lubię.
Spodziewalibyście się takich trików?
]]>Do polskich komedii podchodzę z dużym dystansem. Niektóre są na prawdę niezłe, inne… Delikatnie mówiąc, kiepskie. Mam parę filmów, które uwielbiam i mogłabym je oglądać non stop, ale niektóre są totalnym niewypałem. Pewnie się ze mną zgodzicie. Nie będę Wam pisała recenzji, bo możecie ich przeczytać setki na różnych stronach, ale powiem tylko, że warto. Pierwsze część bardzo mi się podobała, przy drugiej nadal trzymają poziom. 90 minut dobrej zabawy.
Ogladając obie części dowiecie się paru (ważnych) rzeczy. 10 strzałów, które wyłapałam. Oczywiście z dużą dozą humoru i dystansu
Podsumowując, jeśli szukacie jakiegoś lekkiego filmu na wieczór, to spokojnie możecie wybrać Wkręconych. Obie części. Dobra opcja na spokojny, odprężający wieczór.
Oglądaliście? Ostatnio mam trochę wolnego czasu, więc nadrabiam filmowe zaległości… Jakieś komedie lub dokumenty godne polecenia?
]]>